Największe grzechy polskich konferencji naukowych

Trzeba przyznać, że uczestnicząc i organizując konferencje naukowe, można po pewnym czasie dojść do wniosku, że nie wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Przede wszystkim spotkania te cieszą się w środowisku akademickim specyficznym powodzeniem, którego źródeł należałoby upatrywać zarówno w sferze naukowej jak i (może przede wszystkim) towarzyskiej. Poniżej znajdziesz krótki poradnik, dotyczący tego, jakie są największe wady polskich konferencji naukowych. Przeczytaj koniecznie! Zacznijmy od tego, że zgłaszając się na konferencje, każdy musi sobie odpowiedzieć na pytanie: „Czy warto?”. Chodzi oto, że z jednej strony, uczelnie i ministerstwo wymagają od akademików wzmożonej aktywności naukowej, z drugiej zaś, nie doceniano w dorobku naukowym roli wystąpień na konferencjach.

Poza tym ostatnimi czasy zmienia się to (widać to np. w projekcie nowych wytycznych w sprawie habilitacji), jednakże chodzi o wystąpienia, a nie o „publikacje” pokonferencyjne, które traktowane są przez wielu jako nic niewarte papiery. No cóż, tytuł tego tekstu zawiera jasną i klarowną tezę: będzie mowa o grzechach, czyli o przekraczaniu pewnych norm – nie religijnych czy moralnych, lecz dobrej roboty jak rzekłby Tadeusz Kotarbiński i – czegoś tak ulotnego – jak „dobrego smaku”. Przede wszystkim prelegenci, którzy nie tyle chcą występować, co muszą występować, często robią to bardzo niedbale. Generalnie rzecz ujmując niektórzy słyszeli, że wypada użyć prezentacji (najlepiej PowerPoint) i wrzucają w nią całość wystąpienia: 40 slajdów, pismo Comic Sans na zielonym tle, rozmiar 12, i tak przez 45 minut.

​Dodatkowo zdarza się również na przykład mówienie obok mikrofonu – wszystko to zebrane razem powoduje, że niejednokrotnie ciekawa treść zostaje stłamszona przez formę. Rzecz jasna nie jest to „typowa” bolączka polskich konferencji: bardzo często bowiem mamy możliwość obserwować na jednej imprezie zestawienie polskich „gwiazd-profesorów” z ich zagranicznymi odpowiednikami. Niestety, ale najczęściej zestawienie wypadało druzgocąco dla rodzimych akademików. Chcąc, nie chcąc na konferencje muszą jeździć wszyscy: doktoranci, asystenci, adiunkci, profesorzy. W związku z tym patrząc na to, że koszt jednej konferencji w Polsce potrafi wynieść 1000 złotych, a często jest to przedział pomiędzy 300-500 złotych, można się zastanowić: Co tyle kosztuje? No cóż, odpowiedź jest praktycznie zawsze ta sama: wydanie tomu pokonferencyjnego, żeby było jasne: nie chodzi mi o samą kwestię finansowania, ale o to, że nie można się zgłosić na konferencję, żeby „tylko” wygłosić referat – zawsze w pakiecie jest koszt druku – chociaż byśmy tekstu nie dostarczyli.

Zobacz również